wtorek, 28 czerwca 2016

# Postanowienia

Pierwsze uwagi, jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek trafi tu i pomyśli "a poczytam".
# Nie umiem pisać.
# Pisze tu, bo wylewam swoje frustracje i większość z nich jest przynajmniej o połowę bardziej wyolbrzymiona (zwykle zdaję sobie  z tego sprawę po około tygodniu).
# Chwała anonimowości! I rachunkowi prawdopodobieństwa. Bo to drugie wynosi niemal 0 w aspekcie "ło jezu ktoś znajomy to przeczyta i będzie chała!". Hee he. 
 
  
Jest taka sprawa, która co jakiś czas do mnie wraca, czyli moje jakieś totalnie dziwne (nie powiem, czasem są całkiem sensowne i wróżą jakąś świetlaną przyszłość) postanowienia.
W zimie miałam "biegaj przynajmniej 15 km tygodniowo". Efekt? Było fajnie dopóki nie odnowiła mi się kontuzja. Świetnie! Postanowienie w kosz, bo kolana i prawa kostka zawiodły.
Ostatnio miałam misje sprzątania. Zero kurzu, papierków, kubeczków, dupeczków, no nic! I co? Fajnie się za sobą sprząta, no nie powiem, nie miałam z tym jakiegoś super problemu. Tylko mam takiego zwierzaka w domu, pan Kicor (nie jest kotem, jest moim chłopakiem, ale jest takim leniwcem, że został ochrzczony w ten sposób...) ma wszystko w duuuupie.
Bo on pracuje i nie ma siły umyć kubka albo pudełka po obiedzie. A po szczerości, to mi się też nie chce. Zniechęca mnie fakt, że ja musze wszystko ogarniać w domu. I poza nim też. Że go tak rozpuściłam. Strasznie ciężko wyplenić takie przyzwyczajenia...

Moje postanowienie na dziś to 0 wkurwu.

Jestem ostatnio chodzącą frustracją, kociołkiem złych emocji, wulkanem na granicy erupcji - bo złość na wszystko wychodzi mi aż uszami. Skutek taki, że zaczyna mnie powoli dopadać nerwica, trzęsienie rąk, kołatanie serca na deser. Nie mam czasu na relaks, nie mam czasu na samotność, nie mam czasu usiąść z myślą NIC DZISIAJ NIE MUSISZ FUCK IT ALL. Szlag mnie trafia po prostu. A mam dopiero 23 lata i tak serio to żadne poważne problemy mnie nie dotyczą - jeśli spojrzeć na to z perspektywy obcej osoby. Ale w głowie wszystko mi się wali. Od 3 tygodni jedyne na co mam ochote, to położyć się na podłodze i wyć. Niestety, nie mam czasu. Staram się uśmiechać, co czasem mi wychodzi, staram się, żeby nie napływały mi łzy do oczu, żebym nic nie wytrąciło mnie z równowagi.
I obudziłam się z takim podejściem, że koniec. Don't worry, be happy.
K. właśnie zbierał się pod prysznic, ja wzięłam jego telefon żeby pooglądać i przesłać sobie zdjęcia, które ostatnio robiliśmy (widział to, żeby nie było...). 
Mamy taką aplikację "viber", jak był zagranicą, to była bardzo przydatna do pisania i dzwonienia za darmo. W albumie ma zakładkę ze zdjęciami z vibera i zobaczyłam tam co ciekawego? Zdjęcie z Londynu. Wysłała mu to jego była dziewczyna. Cwaniacko podpisana "Ania K" zamiast "A", bo tak zaczyna się jej gówniane nazwisko.
Staram się rozkminić co znaczy "k". Kochana? Kochanka? Kotek? Kurwa?
I tu wcale nie chodzi o to, że ja jestem zazdrosna o jego byłe. Znam je, w tamtym roku byliśmy na weselu "przedostatniej" i było świetnie. Żadna z nas nie ma ze sobą problemu.
Tu chodzi o tą "ostatnią". Ostatnią, która próbowała rozwalić NASZ związek. Próbowała popełnić samobójstwo, żeby do niej wrócił i pomruczał "oj biedna, znowu jestem tylko twój, a ty możesz znowu zdradzać mnie ze wszystkimi dookoła, ty mój promyczku słodziutki, lof lof".
Ostatnią, przez którą byliśmy w emocjonalnym trójkącie, bo on kochał dwie. A ja wszystkiego przez rok nienawidziłam. Kochałam go i nienawidziłam. On miał tak samo. Kochał ją i nienawidził. Mnie kochał i nie wiedział co zrobić.
A ja durna czekałam, aż się zdecyduje.
Jestem typem miłości "tępej pały", bo potrafię znieść tyle, że połowa z Was jebłaby wszystkim w kąt, bo straciłaby cierpliwość.
Powiedział mi kiedyś, że dla tej suki zrezygnował z tylu ludzi, żeby była szczęśliwa. I ostatnio, po 4 latach postawiłam mu ultimatum, bo szczerze tej pizdy nienawidzę i jestem w temacie uczuć bardzo egoistyczna. Przyjął.  I obiecał mi, że nigdy więcej z nią nie będzie rozmawiać, jeśli zadzwoni, to nie odbierze/rozłączy się, nie spotka się z nią, że jest wymazana. Przekreślona. Że zmarnowała mu życie i nie chce mieć z nią nic wspólnego. Dla wszystkich lepiej, bo skoro ona dla niego znaczy wielkie nic, to jaki ma problem z takim warunkiem? 
Co dalej? 2 tygodnie po tej rozmowie widze bardzo bogatą konwersację pomiędzy nimi, zdjęcia, śmieszki heheszki.
I od 9 siedze. Myślę.. Chce mi się płakać, krzyczeć i wyć. Bo nie znoszę oszukiwania. Kłamstw. Nienawidzę zawodzić się na kimś. W szczególności na kimś takim, z kim planuje przyszłość, dzieci, dom, chuj wie co, psa czy papugi.
W tym momencie jestem roztrzęsiona, załamana, zła, wściekła, ale najgorsze jest uczucie zawodu.
Nie rozmawiałam z nim o tym, bo zrobiłabym cyrk.
Od dzisiaj mój (jeszcze) chłopak będzie się bić w klate, będzie go boleć sumienie. Będzie płakać.
Nie jestem mściwym człowiekiem, ale jeśli ktoś zawodzi moje zaufanie i moje serce, to nie jest wart niczego ode mnie, a na pewno nie litości ani współczucia.
I boleśnie odczuje swoje rozpuszczenie. Do tego bardzo szybko zorientuje się, że to ja jestem mu bardziej potrzeba do życia.

I tak oto bezsensownie kontynuuje swój dzień.
Właśnie rozgotowałam bób. Miał być dla niego, bo bardzo lubi. Powinno mu być przykro.
Miałam przestać palić ale chyba nic z tego.